Relacja Aurelii Kosarzewskiej
Autorka opisuje kolejno trzy okupacje podczas II wojny światowej, które przeżyła w Nowogródku.
W sierpniu 1939 r. byli z wizyta u rodziny w Warszawie i w Pinkach koło Radomia. Po powrocie w mieście czuć było nadchodzącą wojnę. Ojca powołali do wojska, ale niedługo wrócił. Uciekli przed bombardowaniem na wieś do znajomego tatara. Nocowali w stodole razem z innymi uciekinierami. Oblazły ich wszy. Gdy wrócili do Nowogródka, miasto było bardzo zniszczone, ale ich dom ocalał. Niebawem przyszli Sowieci i zaczęły się wywózki. Zamieszkali w nowym ładnym domu, ale po wkroczeniu Niemców Białorusini ich z niego wyrzucili. Dostali lokum w pożydowskim mieszkaniu, gdzie mieszkali aż do wyjazdu na Ziemie Odzyskane.
Podczas okupacji sowieckiej (jednej i drugiej) Aurelia chodziła do szkoły – dziesięciolatki. Za Niemców nie było polskiej szkoły, a do białoruskiej nie chciała chodzić. Brała lekcje prywatne. Pracowała przy tytoniu, a potem przez jakiś czas jako pomocnik magazyniera w spółdzielni szewskiej. Działa w AK jako kolporterka prasy. Niemcy rozstrzeliwali mężczyzn i siostry nazaretanki, wywozili ludzi do Niemiec na roboty. Nie było łapanek ulicznych, zabierano ich w nocy z domów. Matka wywiozła Aurelię do jej koleżanki nad Świteź. Jej dziadek [Mikołaj Bończa-Tomaszewski] został pobity przez Niemców i Białorusinów w Niechniewiczach i po kilku miesiącach zmarł, mając 63 lata.
Gdy nastała druga okupacja sowiecka, dziewczynka znowu poszła do szkoły-dziesięciolatki. Ojciec był geodetą w urzędzie wojewódzkim. Wywozy nadal trwały. Gdy byli już na liście NKWD, ogłoszono wyjazdy Polaków do centralnej Polski. Ojciec załatwił papiery i udało im się wyjechać. Transport trwał 3 tygodnie, nie wiedzieli dokąd ich wiozą. Znaleźli się w Poznańskiem, w Kobylim Polu. Tam czekali na dalsze decyzje. W końcu przyjechali do opuszczonej wsi Kotla koło Głogowa. Widać było, że poprzedni mieszkańcy opuszczali swe domy w wielkim pośpiechu.