Wspomnienia więźniarki obozów niemieckich od 4/7 1943 do 20/9 1944
Wspomnienia pisane w formie listu (zawierają formuły adresatywne) do przyjaciółki (siostry?), Hanny („Haneczki”), z którą autorka była więziona. W całym tekście powtarzają się skierowane do adresatki zwroty: „pamiętasz”.
Autorka nie wyjaśnia powodów, dla których trafiła do krakowskiego więzienia, a później do Auschwitz. Maryśka Szynwał na Montelupich, umysłowo chora, była w obozie z autorką do końca. W sumie więzionych 100 kobiet, z czego 70 Żydówek, relacja na temat więzienia szczątkowa. Przed wywózką Jadwiga Kiklica miała sen, w którym starszy żołnierz powiedział do więźniarek, by najadły się zawczasu, bo trafią niebawem do Auschwitz.
Droga z Krakowa do obozu pracy w Szebni wiodła przez Tarnów, Rzeszów (mieszkańcy obstąpili góralki i prosili, by coś zaśpiewały) i Jasło. Szczegóły o warunkach pracy i życia w obozie – więźniarki pracowały ponad siły, nosiły drewniane belki na ramionach, w ramach wyżywienia otrzymywały 10 dekagramów chleba, zupę („pół litra buraków”). W obozie – według relacji autorki – przebywało 9000 Polaków i 15 000 Żydów (informacja błędna). Niemcy nie traktowali kobiet tak źle jak mężczyzn, ale zarówno kobiety, jak i mężczyźni byli rozstrzeliwani po każdej ucieczce więźniów z obozu. Z czasem warunki w obozie się poprawiły, ucieczki zdarzały się rzadziej, a na miejsce uciekiniera sprowadzano jego rodzinę, zamiast rostrzeliwać innych więźniów w odwecie.
Po czterech miesiącach autorka (pisze w pierwszej osobie liczby mnogiej, w imieniu pozostałych też więźniów) przestała tęsknić za rodziną, którą zaczęli jej zastępować inni więźniowie.
Jeden z fragmentów rzuca światło na relacje polsko-żydowskie w obozie. Dzięki przychylnemu Polakom komendantowi Grzymkowi przeprowadzono rewizję w kuchni, w której posiłki dla więźniów przygotowywali żydowscy kucharze. Okazało się – wedle słów Kiklicy – że jedzenie wydzielone dla Polaków to „sama woda, a dla żydów mięso, groch, makaron i kasza, kie skoczy [Grzymek] z chochlą do kucharzy, bił po łbach, powyganiał wszystkich z kuchni, polaków przyprowadził, zrobili rewizję, naznajdowali magazynów ze wszystkiem” (k. 7). Więcej szczegółów dotyczy masowych egzekucji na Żydach, jakie przeprowadzono w listopadzie 1943 roku – Kiklica wspomina, że po kilku dniach zostało około 100 Żydówek. Rzeczy pozostałe w obozie po wywiezionych lub zamordowanych więźniach żydowskich (kołdry, poduszki, ubrania) zostały zabrane przez polskich więźniów – autorka przywiozła dla Hanny obrus i chustkę. O losy komendanta Grzymka – nazywanego przez Polaków ojcem – Kiklica pyta adresatkę, słyszała bowiem już po wojnie, że był sądzony dwukrotnie, za pierwszym razem Polakom udało się go wybronić. Nie wiedziała wówczas, że po procesie w Warszawie w 1949 roku Grzymek został skazany na karę śmierci i w 1950 powieszony.
W styczniu 1944 roku, z powodu likwidacji obozu w Szebni, Kiklica została przewieziona wraz innymi polskimi więźniami do obozu w Płaszowie. O wycieńczającej pracy w kamieniołomach, przy okopach, o apelach. Na stosunki między kobietami z Szebni a kobietami z Płaszowa światło rzuca fragment, w którym autorka opisuje, jak góralki powiesiły w swoim baraku święty obrazek, następnego dnia usunięty przez „kobiety płaszowskie”. W innym miejscu wspomina Zośkę Czerniecką, która „chodziła do baraku męskiego”. Komendant Pikulski ostatecznie przyprowadził ją do baraku kobiecego i kazał innym więźniarkom ukarać Czerniecką. Po jakimś czasie została ona powieszona przez Niemców za donoszenie na polskich więźniów.
Wątki dotyczące obozowej religijności powtarzają się we wspomnieniach Kiklicy – ze wzruszeniem opisuje spowiedź wielkosobotnią, podczas której ksiądz jedną komunią obdzieli 12 więźniarek, zamieszcza obszerne fragmenty modlitw. Docenia też kobietę, która tłumaczyła swojej siostrze, że uwięzienie w obozie koncentracyjnym jest karą za niewypełnianie chrześcijańskich obowiązków – brak wzajemnego szacunku między ludźmi, dręczenie zwierząt, nieuczestniczenie w mszach.
W okresie likwidacji obozu w Płaszowie (w relacji autorki: prawdopodobnie lipiec–sierpień, brak wyraźnej datacji) Kiklica trafiła do obozu w Jaworznie (ta nazwa nie pada, ale wymieniona została w tekście stacja kolejowa w Szczakowej). W tym czasie do Jaworzna zwożono warszawiaków, najpewniej chodzi o powstańców warszawskich (autorka pisze o ich liczbie 20 000). Mieli oni – według tego, co Kiklica usłyszała – trafić na roboty do Berlina, a wraz z nimi pozostali więźniowie. Autorka jednak nie trafiła do Niemiec – została zwolniona z obozu 28 września 1944 roku.