b.t. [Długo zastanawiałam się…]
Autorka w momencie pisania tego wspomnienia obchodziła właśnie jubileusz 30-lecia członkostwa w partii, zaś pracownikiem aparatu partyjnego była o rok dłużej. Opisuje tutaj pierwsze lata swej pracy w partii oraz dzieli się swoimi refleksjami nad współczesną kondycją organizacji.
Wanda Bełch-Sala pochodziła z rodziny działaczy ruchu robotniczego. Ojciec był członkiem KPP i PPR, zamordowany po wyzwoleniu przez bandy UPA. Matka członek PPR i były pracownik aparatu partyjnego, w 1952 r. zachorowała na gruźlicę, zmarła w 1961 r. Ciężkie warunki materialne (brak ojca, 4 rodzeństwa), a następnie choroba matki, zmusiły ją do podjęcia pracy zarobkowej w wieku 14 lat. Początkowo pracowała jako robotnik w cegielni, potem na poczcie. W czerwcu 1953 r. zatrudniła się w aparacie partyjnym. Początki swej pracy wspomina z wielkim rozrzewnieniem, ponieważ, jak twierdzi, panowała wtedy autentyczna więź między pracownikami, interesowali się i troszczyli sobą nawzajem, jak w rodzinie. Często otrzymywała pomoc materialną od współtowarzyszy. Dowiadujemy się, że praca wówczas była głównie w terenie – przez cały tydzień przebywało się poza biurem, jedynie poniedziałki przeznaczone były na zebrania partyjne i składanie sprawozdań. Ludzie wtedy byli autentycznie zaangażowani, a do pracy w aparacie dobierano wyłącznie osoby o światopoglądzie materialistycznym (o przynależności do kościoła nie mogło być mowy). Chodziło o to, żeby pracownicy byli przekonanymi działaczami, prawdziwymi komunistami, a nie tylko urzędnikami partyjnymi. Pracownicy byli zżyci ze sobą, spotykali się również po pracy, odwiedzali się w domach, odbywali wspólne wycieczki i zabawy (np. z okazji 8 marca, 1 maja, Rew. Paźdz., czy Sylwestra).
Później, w miarę bogacenia się społeczeństwa to się zaczęło zmieniać. Stosunki między pracownikami się rozluźniły, każdy zajął się swoimi sprawami. Autorka zdecydowanie piętnuje dwulicowe postawy działaczy partyjnych, którzy po wydarzeniach 1980 r. odsunęli się od partii, by w stanie wojennym znowu do niej powrócić.
Opowiadanie kończy się w momencie, kiedy autorka zostaje radną MRN, rekomendowaną przez samorząd mieszkańców jej osiedla.