Wspomnienia o sądach robotniczych w 1918 roku w Warszawie.
Sądy istniały w partii samorzutnie, bez wiedzy i udziału władz kierowniczych. „Sędziami” byli towarzysze partyjni – robotnicy. Nie byli wybierani, ani mianowani przez nikogo.
W czasach okupacji niemieckiej 1915-18 PPS działała nielegalnie, konspiracyjnie, organizyjąc masy robotnicze do walki o socjalizm i niepodległość. Dla ułatwienia pracy już wcześniej Warszawa była podzielona na dzielnice, na czele których stały komitety. Ludzi do komitetów wybierano bardzo starannie, byli to towarzysze najpewniejsi, najwartościowsi, najuczciwsi, o najwyższym morale i wiedzy socjalistycznej, bo od tego zależało bezpieczeństwo zakonspirowanej pracy partyjnej. Z biegiem czasu pod opiekę tych towarzyszy zgłaszali się również robotnicy niezorganizowani. A po ustąpieniu Niemców z Warszawy w 1918 r., gdy partia się ujawniła, do komitetów zaczęli napływać bardzo liczni robotnicy, mniej z partią związani ideowo – nie tylko w celach organizacyjnych, ale i w różnych bolączkach życia robotniczego, a nawet w sprawach osobistych. Partyjne komitety dzielnicowe rozsądzały różne spory: między robotnikami, między kamienicznikiem i lokatorem, a nawet między mężem i żoną. Wytworzyło się na dzielnicach coś w rodzaju robotniczych partyjnych sądów rozjemczych, które miały powagę i z którymi się liczono. Ku zadowoleniu stron sądy te działały sprawiedliwie. Z czasem zasięg ich działalności był tak rozległy, daleko wykraczający poza sprawy partyjne, że zaistniała obawa, iż towarzysze pochłonięci rozjemstwem zaniedbają sprawy partyjne. Obawiano się także demoralizacji komitetów, ponieważ strony nieraz czuły się w obowiązku zasilić kasę dzielnicy. Poza tym masowość partii w tym okresie powodowała, że w komitetach mogli się przypadkowo trafić i mniej wartościowe jednostki, nie mające moralnych predyspozycji do rozsądzania spraw. Trzeba było położyć temu kres. Rajmund Jaworowski, tłumacząc, że są już polskie sądy państwowe, biura pośrednictwa pracy i organizacje zawodowe dbające o interesy klasy robotniczej, przeprowadził na konferencji Warszawskiego Okręgowego Komitetu Robotniczego uchwałę zakazującą komitetom dzielnicowym wszelkiej działalności rozjemczej. Rolą komitetów dzielnicowych jest bowiem działalność organizacyjno-agitacyjno-społeczna i polityczna. Przy czym należy unikać łatwizny w zdobywaniu środków pieniężnych, które powinny pochodzić z podatku partyjnego, prenumeraty pism i z dobrowolnych składek. Pomimo tej uchwały jeszcze przez jakiś czas zdarzało się w niektórych dzielnicach, że bez wiedzy władz partyjnych była prowadzona działalność rozjemcza, bo dla stron była tańsza i szybsza. Przed rozwiązaniem sądy te najprężniej działały w dzielnicy Jerozolimskiej, a także praskiej i wolskiej.
Po kilku latach, gdy w PPS zawrzała walka o taktykę partii, na gruncie tych sądów zaczęło się bezpardonowe zwalczanie członków partii mających inne niż Centralny Komitet Wykonawczy PPS poglądy na organizację i rolę związków zawodowych i na tworzenie w związkach kół partyjnych (upartyjnienie związków zawodowych). W rezultacie 1928 r. doszło do rozłamu w PPS - powstała wówczas PPS dawna frakcja rewolucyjna, związana z tradycjami PPS frakcji rewolucyjnej z 1906 r. W walce przeciwko niej zjednoczyły się wszystkie istniejące partie polityczne (PPS CKW, ND wszystkich odcieni) i Związek Związków Zawodowych także BBWR (później OZON). Ze wszystkich stron rozpętała się wielka nagonka w prasie. Wyrosła wówczas sprawa „Tasiemki”, jako jeden z pocisków walących w PPS d.fr.rew.
Łukasz Siemiątkowski, ps. „Tasiemka” był prostym robotnikiem, analfabetą, ale zarazem oddanym działaczem PPS i PPS d.fr.rew. W czasach carskich i okupacji niemieckiej był mężem zaufania, prowadził składy bibuły, był organizatorem na dzielnicy „Powązki” i członkiem komitetu dzielnicowego. Na jego dzielnicy było też coś w rodzaju sądu. Również po jego likwidacji, robotnicy zwracali się do „Tasiemki” z prośbą, aby im pomógł. Działalność taka była naganna, ale zdaniem Jaworowskiej wobec „Tasiemki” należało zastosować taryfę ulgową, bo nie zdawał sobie sprawy z niektórych spraw. Tym bardziej, że wg niej nie brał za to pieniędzy.
Autorka opisuje, jak Malinowski, ps. „Wojtek”, ich dawny towarzysz z PPS, a następnie zagorzały wróg i twórca Państwowego Związku Związków Zawodowych, jeden z inicjatorów nagonki na Siemiątkowskiego. Jaworowska broni „Tasiemkę”, który według niej stał się narzędziem w walce przeciwko PPS d.fr.rew. i jej prezesowi Rajmundowi Jaworowskiemu (prywatnie mężowi autorki wspomnień). Sąd państwowy uwolnił Siemiątkowskiego od odpowiedzialności, ale prasa rzuciła się na niego, szkalując jego dobre imię i partię. Zdaniem Jaworskiej, nikt świadomy politycznie w to nie wierzył, wiedząc, że jest to rozgrywka polityczna w celu oderwania robotników od PPSd.fr.rew. Jednak ta nagonka polityczna stała się przyczyną poważnej choroby jej męża, a w konsekwencji późniejszą jego śmierć. Według Jaworowskiej „Tasiemka” był naiwnym człowiekiem, nie rozumiejącym pewnych spraw i musiałby się na nowo urodzić i wychować w lepszych warunkach (był dzieckiem nizin proletariatu), aby można mu było stawiać wyższe wymagania. Jaworowska potępia metody walki z ludźmi o odmiennych przekonaniach politycznych przez szkalowanie za pośrednictwem prasy, nazywa je bandytyzmem prasowym. Zamiast walczyć z obcą sobie ideologią, walczono z ludźmi, odbierano im najcenniejsze, ich dobre imię, zabijano człowieka moralnie. Przywołuje tu także starsze przykłady takiej nagonki – np. szkalowanie przez przeciwników politycznych Daszyńskiego, czy Piłsudskiego. Im ludzie wybitniejsi , tym bardziej ich zwalczano. Działo się tak w Polsce kapitalistycznej zarówno za caratu, jak i w Polsce Niepodległej. Jaworowska ma nadzieję, że w Polsce socjalistycznej będzie lepiej, że prawda i sprawiedliwość staną się podstawą moralnego rozwoju narodów i nie będzie krzywdy człowieka, marnowania ludzi.