publikacje

Wróć do listy

Dziennik: 26.10.1841–31.12.1843

Bardzo regularny, staranny dziennik pisany na zesłaniu w Wielkim Ustiugu, pierwszy z zesłańczych dzienników autorki, drugi zachowany (pierwszy dotyczy podróży do Wielkiego Ustiuga). Paulina Kończyna dołączyła do męża Medarda wraz z synem, w Wielkim Ustiugu rodzina przebywała pod stałym nadzorem policji. Dziennik doskonale obrazuje życie codzienne rodziny na zesłaniu: domowe zajęcia, rodzinne relacje, życie towarzyskie. Na zesłaniu przebywała również z mężem Edwardem siostra Kończyny, Zofia Römerowa. Mimo że na zesłaniu Kończowie starali się prowadzić zwyczajne życie, warunki jednak nie były pełnym odzwierciedleniem egzystencji sprzed zsyłki. Autorka skarżyła się np. na brak listów, sugerując, że są przechwytywane (k. 10r): „Listy nam okropnie zatrzymują, rady nie ma, cierpieć trzeba, milczeć i jeszcze miód zbierać z tak gorzkich kwiatów” (k. 26r). 29 stycznia 1842 r. do Kończów przyszedł policmajster z zawiadomieniem, że przez niego mają przesyłać wszystkie listy. Przekazał również pytanie gubernatora skierowane do Zofii o znaczenie zdania z jej listu: „tak dawno nie mamy wiadomości ze Żmujdzi, domyślić się Pan możesz, jak to nas boli” (k. 26r). W marcu 1842 r. Kończyna i jej siostra Zofia zostały zwolnione z dozoru policyjnego. Niedługo potem do obu kobiet zaczęły przychodzić z poczty listy. W Wielkim Ustiugu do towarzystwa Kończów należeli Polacy i Rosjanie, m.in. aptekarzowa pani Wołków, Polka Gowarczeska, doktorowa Diaków, Rakowowie (mąż był dozorcą szkoły), kupcowa Filipiewa, kupcowa Oleniewa, komornik Nowicki, Polak Bandrowski. Lista lektur wskazuje na chęć pogłębiania wiary i wiedzy o polskiej literaturze, wśród czytanych pozycji (najczęściej na głos przez Medarda, gdy Kończyna wykonywała robótki ręczne) były m.in. żywot św. Elżbiety, pamiętniki Jędrzeja Kitowicza, historia chrześcijaństwa, Kazania Piotra Skargi, Dziewice z jeziora Edwarda Antoniego Odyńca, Pielgrzymka do Ziemi Świętej księdza Ignacego Hołowińskiego, Krystyna Klementyny Hoffmanowej. Do Wielkiego Ustiuga docierały z pewnością wiadomości na temat kolejnych represji wobec osób działających w konspiracji, ale Kończyna pisała o nich skromnie, być może ze względu na dozór policyjny, wspominała m.in. o skazaniu Antoniny Śniadeckiej na pięć lat uwięzienia w klasztorze.

Do głównych zadań domowych Kończyny należały prace domowe, uczenie syna Medarda, szycie, w ramach samokształcenia tłumaczyła teksty z francuskiego na polski. Czasami doświadczała kłopotów z synem, 15 lipca 1842 r. wspominała: „Ogromna sprawa z synem, zdaje się, nieuparte ani krnąbrne stworzenie, a jak przyjdzie do zapytania czego, dopytać się nie można. Ojciec zbił go rózgą jak nie wiem, czy brał kiedy, dla mnie to trudna chwila do wytrzymania”. Autorka wyznawała: „[…] wychowanie domowe, jakieśmy wzięły, czyni nas dosyć nieśmiałe i wszelkie spotkania takie męczą nas” (k. 10v). Mimo to wykorzystywała okazję do ruchu, spacerów i tańców w karnawale 1842 r. W tym też czasie zdała sobie sprawę, że dotychczasowe kłopoty zdrowotne to ciąża, pierwsza na zesłaniu. W kolejnych tygodniach stosowała dietę postną, w większości suchą i maślaną, żeby złagodzić dolegliwości. Notowała objawy ciążowe (pierwsze odczuwalne ruchy dziecka pojawiają się w czerwcu). Ciąża wiązała się z niepokojem, czy do rozwiązania (planowanego na wrzesień) rodzina otrzyma pozwolenie powrotu do kraju. Interesujące są notatki na temat uśmierzania rozstroju nerwowego w tym stanie – na uspokojenie Kończyna przyjmowała wódkę, rum i chrzan. 

20 września 1842 r. odbył się poród, z którego drobiazgowa relacja na kartach dziennika osobistego wydaje dla tego okresu polskiej kobiecej diarystyki rzadkością: „O godzinie 12 zbudził mię ból żołądka i mocne ziębienie ze snu posilnego i spokojnego. Zakomunikowałam to śpiącemu tuż obok mężowi i wątpliwie przecierpiałam kilka przemijających, lecz dotkliwych bólów, sądząc, że na spacerze przeziębłam. Mąż nareszcie niespokojny poszedł zawołać akuszerki, ta zadecydowała, że bole są początkiem rodzenia. Serce mi się ścisnęło na widok tak ciężkiej godziny, tym bardziej, żem się Jej zupełnie dnia tego nie spodziewała. Oddalić ją niepodobna było, a jednak w duszy zdawałam się chcieć prosić Pana Boga, żeby mi jeszcze kilka dni zdrowia darował. Bole powtarzały się, odpoczynki krótkie były pożądane, w jednym z nich wstałam, pakowałam niepotrzebnie rozrzucone papiery, a spojrzawszy na Kochanego Medarda, który z widoczną boleścią na twarzy krzątał się koło urządzenia mojego posłania, zapomniałam o sobie, a zdobywszy się na męstwo, prosiłam go o spokojność! Medard zbudził Edwardów, sprowadził na przypadek Doktora Langebeka, a urządziwszy to wszystko, przyszedł zmówić ze mną Litanię do Najświętszej Matki. Nie wypuszczając z rąk medalików cudownych, ze łzami polecałam się Matce Boskiej, znosząc cierpienia o ile można najcierpliwiej. Zosia przyszła, zdaje się, o pierwszej, modliła się tutaj i pomagała mnie wstawać, jeżeli była potrzeba, albo obracać się na łóżku. Nietupska [akuszerka] najstaranniej mnie służyła. Bole były nagłe i mocne, głos przeraźliwy dobywał mi się z piersi mimo mnie samej, mimo cierpliwości, jaką sobie (umysł mając swobodny) zalecałam, przypominając męczarnie Ś.Ś. Pańskich albo prosząc w głębi duszy Pana Boga, żeby mi te tak straszne cierpienia jako pokutę za grzechy przyjął. Póki odpoczynki był dłuższe, pragnęłam, żeby i Medard, i Zosia byli przy mnie; ale skoro mocniej cierpieć zaczęłam, prosiłam ciągle, żeby wyszli, żal mi bowiem nieźmiernie osób otaczających, dla których smutny być musi niezmiernie i głos, i widok cierpiącej. Dziwne dla mnie wielu Żon żądanie, żeby mężowie byli wówczas tuż blisko. Ulgi żadnej dać nie są w stanie, a biedne ich serce jakże musi boleśnie cierpieć. Nie wiem, może nie wszyscy ludzie jednostajnie czują, ja mojego Medarda nigdy nie śmiem prosić, żeby był bliżej jak w drugim pokoju; ów i tak biedak za swoim przepierzeniem wszystko słyszał, Zosia Kochana z Edwardem i z Doktorem w salonie, potniejąc cała, siedziała. Po trzygodzinnym cierpieniu o godzinie 3 rano i minucie piątej dnia 20 września w Niedzielę w dzień Aniołów stróżów według rzymskiego, P. Bóg łaskawy obdarzył mnie silną i zdrową córeczką! W chwili przyjścia Jej na świat, kiedy silny Jej głosek złączył się z ostatnim krzykiem moim, uśmiech miłości Rodzicielskiej błogo zbolałą twarz moją rozweselił, rozczulona rękę podniosłam i głośno znakiem Krzyża Śgo przeżegnałam nowo narodzone dzieciątko, nie wiedząc i nie pytając, czy to był syn czy córka. Zosia i Medard na płacz dziecka nadbiegli, przy nich Akuszerka powiedziała, że P. Bóg dał nam córkę, Zosia szczególnie była z tego rada, ja dziękowałam Panu Bogu za wszystko. Malutkę zaraz wodą święconą skropili, potem wykąpali, mnie doktor zobaczył i zapewnił, że stan zdrowia mojego nie ma nic, czego by się trzeba lękać. Zasnąć długo nie mogłam, bole żołądka nie dawały mi spać, jednak jak mię na drugie łóżko przenieśli, zdrzimałam. Koło 10 mąż przy mnie całe swoje pacierze odmówił, ja słuchając myślą, czucia jego podzielałam, a gdy mi prześliczną na ten dzień przypadłą Ewanieliję, położoną u Łukasza Śgo w Roz. 7, przeczytał, gorącymi zalałam się łzami” (k. 97r–98r).

3 sierpnia 1842 r. Kończowie zamieszkali razem z Römerami w domu Szyłowa. 26 czerwca 1842 r. przypadała piąta rocznica ślubu Kończów. Autorka wspominała dwugodzinną mszę i obserwowanie zaćmienia słońca przez okopcone szkło. W kolejnym roku, 20 lipca 1838 r., Medard został aresztowany w Połądze w związku z działalnością konspiracyjną.

W czerwcu 1843 r. Kończyna znów poczuła objawy wskazujące na ciążę, z czego nie była zbyt zadowolona, może nie tylko z powodu zmęczenia kolejną ciążą, lecz także z konieczności porodu daleko od rodzinnego domu. 18 czerwca pisała: „Smutno mi i niedobrze, nudzenie powtarza się co rano, śpię długo, ochoty do pracy nie mam, wszystko to mnie smuci i niepokoi” (k. 176r).;19 czerwca: „Smutno i smutno, z rana trochę zrzucałam ślinę, myśląc, że to mnie ulgę przyniesie, ale i pędzenia śliny zaczynam doświadczać, co przy ostatniej ciąży miałam okropne, teraz to wszystko dotąd znośne i nieuciążliwe, sama tylko myśl ta męczy mnie niemiłosiernie. Medard nie wierzy i ja mam jeszcze odrobinkę nadziei, bo takie symptomata mogą być wskutek cierpień żołądkowych lub macicznych; a doprawdy będzie to chyba dopuszczenie Boskie, bo ja obawiałam się i strzegłam, i chyba nieuwagą dałam powód mężowi, bo razem stoim, tuż razem mieszkamy, a Medard, też bardzo dbały o zdrowie moje, był wstrzemięźliwy” (k. 176v).

Ciekawy jest warsztat diarystyczny Kończyny, należącej do jednej z najbardziej aktywnych diarystycznie polskich rodzin w kilku kolejnych pokoleniach – dość wspomnieć, że dzienniki prowadziły obie jej siostry: Zofia i Kazimiera. W tym samym czasie na zesłaniu oprócz swojego dziennika autorka prowadziła dziennik syna Medarda i nowo narodzonej córki Marii, diariuszował w tym czasie mąż Medard, dziennik prowadziła siostra Zofia. Dziennik Kończyny uzupełniany był rano, notatki wpisywane z poprzedniego dnia albo z dwóch poprzednich raczej nie z pamięci, tylko z innych brudnopisowych zapisków. W czerwcu 1843 r. Römerowie i Kończowie rozdzielili się do dwóch osobnych domów. Interesującą strukturę przybiera dzienne notowanie w sierpniu 1843 r. Kończowie wyruszają wówczas z Wielkiego Ustiuga do rodzinnej Łukini w ramach przenosin do Mitawy. (24 czerwca autorka notowała sen wieszczący przenosiny: „Śniło mi się z samego rana, że widziałam w jakiejś małej cerkiewce Cesarza i Cesarzową i żem tej ostatniej ze łzami i na klęczkach o powrót do domu prosiła, a żeśmy wszyscy prośby jej podali”, k. 178r). Kolejne dni podróży mają dodatkowe oznaczenie w postaci liczby przebytych wiorst. Podczas przenosin rodzina zatrzymywała się na dwudziestu stacjach, 26 sierpnia Kończowie dotarli do Wołogdy, gdzie przeniesieni zostali Edwardowie. Kończyna opisuje warunki higieniczne (trudności z kąpaniem dzieci), zwraca uwagę na okolice Wołogdy: płaskie, nudne, błotniste, ale z charakterystyczną pałacowo-drewnianą zabudową: „Chciałabym mieć sobie kilka domów odrysowanych, bo dosyć oryginalne i nigdzie nie widzieliśmy podobnych jak w tych stronach” (k. 204r). Kolejnych czterdzieści sześć stacji prowadzi rodzinę do Wiłkomierza m.in. przez Moskwę i Smoleńsk, Witebsk. W sumie powrót z zesłania trwał dwadzieścia cztery dni. 30 września, po kilku dniach spędzonych w Łukini, Kończyna z dziećmi wyruszyła do rodzinnego majątku w Hrynkiszkach. W międzyczasie Kończa wyruszył do Mitawy, kolejnego miejsca zesłania rodziny. 19 października Kończyna z dziećmi, po ponaddwutygodniowym pobycie u ojca i rodzeństwa w Hrynkiszkach, dołączyła do męża w Mitawie.

Autor/Autorka: 
Miejsce powstania: 
Wielki Ustiug, Mitawa, Łukinia, Hrynkiszki
Opis fizyczny: 
250 k. ; 20 cm.
Postać: 
zeszyt
Technika zapisu: 
rękopis
Język: 
Polski
Dostępność: 
dostępny do celów badawczych
Data powstania: 
Od 1841 do 1843
Stan zachowania: 
bardzo dobry
Sygnatura: 
f. 1135, ap. 20, b. 397
Tytuł kolekcji: 
Towarzystwo Naukowe Wileńskie
Uwagi: 
Karty puste są nieliczbowane. Dziennik zapisywany starannym drobnym pismem, czarnym atramentem. Zeszyt ma charakter czystopisu (prawdopodobnie notatki sporządzane na podstawie brudnopisu).
Słowo kluczowe 1: 
Słowo kluczowe 2: 
Słowo kluczowe 3: 
Główne tematy: 
diarystyka kobieca, życie codzienne rodziny na zesłaniu, relacje z mężem, wychowywanie dzieci, poród, ciąża, spotkania towarzyskie, kręgi polskich zesłańców
Nazwa geograficzna - słowo kluczowe: 
Zakres chronologiczny: 
Od 1841 do 1843
Nośnik informacji: 
papier
Gatunek: 
dziennik/diariusz/zapiski osobiste
Tytuł ujednolicony dla dziennika: