publikacje

Wróć do listy

Ze wspomnień chwil wojennych – pamiętnik Antoniny Kołaczkowskiej

Pamiętnik otwiera motto, cytat z anonimowej „Pieśni Żołnierza”: „A kto chce rozkoszy użyć / Niech idzie w wojence służyć…”

Początkowe rozważania koncentrują się na istocie wojny i wpływie, jaki wywiera na ludzkiej psychice. „Nie było domu, w którym by nie żegnano kogoś, nie było życia, które by mogło pójść dalej normalnym trybem” (k. 1r). W publicznej mentalności nie funkcjonowała już jako zjawisko równie dzikie, jak w przeszłości, powątpiewano także w jego aktualną długość – „(…) pomimo nawet intensywności chwilowej, rychły jej koniec wróci dobro i spokój” (k. 1r).

Autorka dzieli się cytatem z „Sułkowskiego” Stefana Żeromskiego. Wnosi o grozie, która rozeszła się po cichej jeszcze okolicy z pierwszymi wieściami o wojnie. 27 sierpnia 1914 roku, gdy zbudziły ich rano bliskie strzaly armat, bardziej niż lęk, odczuwali ciekawość. Później zaczęła się fala ucieczek. Autorka notuje o własnych rozterkach w tej materii, zakończonych decyzją o zostaniu w domu, z uwagi na przytłaczający strach przed tułaczym losem i porzuceniem majątku. O zmianie stanowiska, jak informuje, wkrótce potem nie było już mowy. Relacjonuje, że bitwa, która odbyła się tego dnia, skończyła się przed wieczorem, a w powietrzu nastała przejmująca cisza. Zostali tylko zwycięzcy żołnierze austriaccy na koniach, a ich widok budzi w niej porównanie do napoleońskiej epopei.

Następnego dnia przez Strzyżewiec przeszły ogromne masy wojska austriackiego, po południu znów zagrzmiało, a piechota stacjonowała też w sąsiadującej wsi Bystrzycy. Autorka pisze, że ich dom przez dwa tygodnie był na linii ognia, okolica płonęła. Armaty wkrótce zastąpiły karabiny, następnie w ruch poszły bagnety. Ujawnia, że jeśli ktokolwiek słyszał tak straszliwe okrzyki rozpaczy, już nigdy tego nie zapomni.

Ich dom w międzyczasie przemieniono na szpital, a rannych kładzono na słomie we wszystkich kątach. Pamięta rozchodzącą się po domu woń leków i mdły zapach krwi. Jęki i widok poszarpanych ciał napawał ją myślami, jak człowiek może tak stawać przeciwko innemu. Notuje o dręczącym ją w owym czasie ucisku duszy, doświadczeniu grozy wojny z pierwszej ręki.

Początkowo Austriacy parli naprzód, lecz armaty rosyjskie – „milknące jedynie w nocy” (k. 4r) – systematycznie, aż do 9 września, je wypierały. Notuje liczbę piętnastu doktorów stacjonujących w ich domu, którzy sami też uszczuplali ich zapasy jedzenia. Sanitariusze i żołnierze pozbawili ich drobiu, świń, herbat.

Dnie były słoneczne (noce jasne księżycowym światłem), a przekornie pełne huku i nieznośnego zgiełku walk.

Kobieta notuje, że Austriacy zapewniali o swojej pomyślności, że wkrótce wkroczą do Lublina, a na mapach kreślili ogromne tereny jakoby już przez nich zdobyte. Pod Smoleńsk miały sięgać linie ich przyszłych, a pewnych, osiągnięć. Wnosi, że uwięzieni w domu, nie mieli pojęcia o rzeczywistej sytuacji. 2 września Czerwony Krzyż wyjechał, zapewniając, że kierują się do przodu, zaś kolejnego dnia zjawił się patrol austriacki, by aresztować męża kobiety pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji. Miał donosić telefonicznie wojsku o planowanych działaniach armii przeciwnej. Zrobiono rewizję, zbadano sprzęt i okablowanie, a gdy niczego nie znaleziono, kapitan przeprosił i wycofał się; zdarzeniu towarzyszył lęk przed rozstrzeleniem. Mimo to, tego samego dnia rozstawiono wokół domu warty i nie pozwolono na opuszczenie budynku. Produkty spożywcze życzliwie i bezinteresownie przywoził Polak, dostawca wojsk austriackich, brak wody spowodował, że autorka reglamentowała małe porcje wody miedzy mieszkańcami.

Ich stan psychiczny rysował się w ten sposób, że czasem śmiali się z byle czego, a dla zabicia czasu grali w karty. Spali na piętrze, bo niżej funkcjonował ten prowizoryczny szpital, a były dwie do trzech godzin spokoju – niestety, rankiem blaszany dach oddawał huk karabinów ze wzmożoną siłą.

Najgorsze pod względem lawinowego ognia miały być daty 6 i 7 września, a 8 września Austriacy wysadzili most na Bystrzycy, co wywołało ogromny huk. Dom się zatrząsł, a szyby powypadały z okien. Asutriacy cofająjąc się, podstawili ogień i wsie Strzyżewiec, Widniówka, Dębniak, Dęboszczyna stanęły w płomieniach. Dom Kołaczkowskiej pełen był słomy, co wywołalo grozę mieszkańców. Przybyli żołnierze rosyjscy, szukając Austriaków i grożąc karabinami przystawionymi do skroni. Dom miał runąć, więc uznając ich neutralność – radzili im go opuścić, tym samym też narazić się na grad kul. Załadowali dwie bryczki potrzebnymi rzeczami i z dziećmi, osłabionymi, ledwo odżywianymi przez dwa tygodnie zamknięcia, przedzierali się przez okopy; „[Dzieci] skarżyły się cichutko, że chcą spać i jeść” (k. 10v). Z czasem nauczyły się ignorować odgłosy walk.

Relacja dotyczy dalej dotarcia do dworu w Piotrowcu, gdzie rodzina przenocowała oraz odebrała przepustkę, a następnie w kontrastowo spokojnej atmosferze udała się do majątku rodziny kobiety.

By uniknąć grabieży (sprzęt i ubrania rabowała ludność miejscowa) i zalania budynku smołą, co spotkało sąsiadów Kołaczkowskich, jakiś czas później wrócili do domu. Okoliczne wsie wyglądały jak cmentarzyska, a ludzie reprezentowali obraz nędzy, strachu i przygnębienia. Krajobraz był straszny, niepozostawiający nadziei.

Kobieta stawia pytanie, czy kiedykowiek wojny ustaną i zacznie się je widzieć jako bratobójczą zbrodnię. Czy psychologia tłumu zmieni się, odwracając od ambicji terroryzującej jednostki. Pociesza się, że otuchą jest już sama myśl, wizja takiej rzeczywistości, która może kiedyś okaże się faktem.

Przyznaje, że około października 1914 roku zostali porażeni informacją o ponownym natarciu Niemców i zajęciu Radomia. Ludność miała ogarnąć panika, ale na niej się skończyło. Przez wieś przewijały się tłumy żołnierzy rosyjskich kierujących się do Galicji. Około połowy listopada, jak notuje, miał nastąpić w Strzyżewicach spokój; mieszkając z dala od nowej linii kolei, przestali widywać żołnierzy. Słyszeli tylko z daleka odgłosy armat. Mąż został członkiem komitetu obywatelstwa gminnego i wziął pod swoją opiekę piętnaście wsi częściowo lub całkowicie spalonych. Od rana do nocy odwiedzali ich chłopi z prośbą o pomoc lub radę, co ukazało im obraz nędzy, z jaką zostali ci ludzie. Komitet rozdawał zapomogi pieniężne, odzież, mąkę i zbożę do zasiania, zakładano ochronk i herbaciarnie. Wnosi, że niesłychanie trudno było o sprawiedliwe rozdysponowanie zapomóg. Dochodziło do tego, że jej męża bezpośrednio nazywano złodziejem i oszustem. Twierdzi wobec tego, że „cała siła przyszłych rządów Polski powinna być skierowana ku szerzeniu oświaty” (k. 17v). Dostrzega całe masy biernego dotąd ludu, która ma w sobie potężny potencjał, ale potrzebuje otwarcia oczu i rozsądnych poglądów.

Na wiosnę przyszły wieści o niepowodzeniach armii rosyjskiej i wypieraniu jej z Karpat. Kołaczkowska wnosi o funkcjonowaniu poczty pantoflowej i zwycięstwu wojsk austriackich w Przemyślu. O inżynierach drogowych mówiło się, że są złą wróżbą, mieli bowiem zwiastować odwrót oddziałów rosyjskich.

14 czerwca 1815 r. autorka relacjonuje przyjazd oddziałów saperskich, które miały przygotować okopy; ruch był gorączkowy. Opłacano drobną kwotą 75 kop. za pracę również kobiet i dzieci. Plusem było, że podobnie jak z budową kolei, zostawiono w okolicy masę pieniędzy. Cały dzień rąbano na okopy lasy, do saperów przyjeżdżali oficerowie, a w powietrzu przelatywały samoloty, zwiastując przyszłe wydarzenia. Kobieta informuje w końcu o napływie błyskawicznej wiadomości o wysiedleniu mieszkańców z objętych wojną terenów; uważa to za ruch nielogiczny, bo może cały kraj opustoszec, ponadto trzeba opuścić dorobek życia. Gdy przyszło odwołanie wysiedlenia, wniesione przez księcia, notuje, że z rodziną i tak zdecydowali się wynieść; nie podzielali tego jednak sąsiedzi, którzy chcieli zostać, a wygoniono ich bezwzględnie i brutalnie.

Rodzina kobiety wysłała cenniejszy i osobisty dobytek do Lublina i 3 lipca, gdy zbudzono ich informacją, że saperzy uciekają i lada chwila można spodziewać się okrutnej bitwy, z myślą o ratowaniu życia zebrano się w drogę. Jechano do Lublina w ciszy, armat nie było słychać, dopiero w Osmolicach przeszły pułki syberyjskie i artyleria rosyjska. Notuje, że mowę polską dawało się często słyszeć. 4 lipca rozpoczęła się walka o przypuszczalnie równym poziomie.

9 lipca linia bojowa się oddaliła, co pozwoliło autorce z mężem wrócić do rodzinnego domu w Strzyżewicach, by zorientować się w sytuacji. Znów zastali prowizoryczny szpital; zmarłych od razu z braku czasu nie grzebano, suche powietrze przepojone było wonią martwych ciał. W klomby goździków rzucano zużyte bandaże i wylewano krew. Kobieta miała wrażenie bycia pijaną od ujrzanych widoków. 11 lipca małżeństwo odwiozło dzieci z Osmolic do rodziny mężczyzny w Lublinie, a sami na tydzień osiedli w dusznej izbie nieopodal własnego dworu, by doglądać sytuacji. Wieczorami w obozie grano na harmonijkach, pewien grajek kilka godzin rzępolił tuż przy ich oknie, co kobieta podsumowuje, że widok instrumentu już zawsze będzie napawał ją obrzydzeniem. Z empatią wyraża jednak swoje zrozumienie dla żołnierza. Ceniła sobie odśpiewywane w obozie podniosłe modlitwy, zarówno te śpiewane chórem, jak i pojedynczym głosem. Rankiem 18 lipca mąż kobiety miał wybrać się do Lublina, w celu sprowadzenia urzędnika, który wydelegowałby oddział z ich rodzinnej posiadłości, jednak o północy polski oficer obudził ich z informacją, że muszą uciekać, bo nieprzyjacielska armia jest blisko. Kolejne strony są świadectwem trudów drogi do Lublina. Dwutygodniowy pobyt w tym mieście wspomina potem jako dni pełne chaosu, przygnębienia i niepokoju.

Na ostatniej stronie widnieje podpis autorki.

Autor/Autorka: 
Opis fizyczny: 
32 k. ; 16 cm.
Postać: 
zeszyt
Technika zapisu: 
rękopis
Język: 
Polski
Miejsce przechowywania: 
Dostępność: 
dostępny do celów badawczych
Data powstania: 
Od 1914 do 1915
Stan zachowania: 
dobry
Sygnatura: 
35/630/12/-/1
Uwagi: 
Dokument posiada fioletową okładkę, zeszyt jest w linie, a niektóre składki (w związku z jego prowizorycznym sklejeniem) funkcjonują luzem. Karty gęsto zapisano czarnym tuszem. Występują pojedyncze skreślenia. Język eseistyczny, głęboko literackie opisy. Brak dat, poza zakresem zanotowanym na końcu. Na ostatniej karcie do góry nogami widnieją informacje fabryczne o pochodzeniu zeszytu. Tył okładki oplata naklejona różowa taśma.
Słowo kluczowe 1: 
Słowo kluczowe 2: 
Słowo kluczowe 3: 
Główne tematy: 
cywilna codzienność w trakcie walk wojennych; pomoc medyczna; stan psychiczny w trakcie wojny; sentyment do domu rodzinnego; wieś lubelska w czasie wojny; zniszczenia wojenne
Nazwa geograficzna - słowo kluczowe: 
Nośnik informacji: 
papier
Gatunek: 
pamiętnik/wspomnienia