b.t. [Jestem rodaczką Wołynia…]
Autorka opisuje mordy na Wołyniu. Mieszkała z rodzicami w Swojczowie koło Włodzimierza. Miała 10 lat, kiedy Ukraińcy wymordowali jej pół rodziny. Najpierw mordowali księży, wójtów i komendantów policji, potem zabrali się za bogatych gospodarzy, do których należał ojciec autorki. Przez pół roku nocowali w polu. Jej kuzynka, która wyszła za mąż za Ukraińca, obserwowała, jak jej mąż co wieczór wyjeżdżał z domu. Raz zauważyła, że wrócił z zakrwawioną siekierą. W końcu dostał rozkaz, żeby zamordować żonę i dziecko. Udało jej się ukryć, ale na jej oczach zabił nożem ich dziecko w kołysce. Jedna z sióstr ciotecznych autorki widziała, jak bandyci kazali jej mężowi kopać dół dla własnych dzieci, a następnie ich żywcem w nim zakopać. Potem wrzucili go studni. Jej udało się uciec do Włodzimierza. Ojca autorki ostrzegł jeden Ukrainiec, żeby uciekali, bo Ukraińcy wszystkich mordują. Dał znać, komu mógł. Uciekło ich wtedy 60 osób do Włodzimierza.
Autorka opisuje straszne sceny, jak Ukraińcy mordowali Polaków, ucinali ręce i nogi, wyłupywali oczy, dzieciom rozbijali głowy, przybijali je gwoździami do ściany. W Sielcach wybili karabinem maszynowym cały kościół ludzi po mszy. Ojciec musiał zostawić cały majątek i iść na wygnanie. Do dzisiaj nie dostali żadnego odszkodowania. Autorka nawet teraz boi się o wszystkim napisać, bo jeszcze żyją Ci, co należeli do band UPA.